środa, 13 marca 2013

Co do.. ?!

Episode 2 What the hell ?!


Budzę się. Ale nie otwieram oczu. Leżę na fotelu. Jest mi niewygodnie ale nie mam sił by się ruszyć. Wszystko mnie boli. Nie pamiętam co się stało. Nie chcę pamiętać, nie próbuję sobie przypomnieć. Po prostu leżę. I czekam. Nie wiem jeszcze na co. Czekam. Myślę o  swojej spokojnej wsi. Pamiętam każdy zachód słońca. Każdego wieczoru siadywałem na płocie, słuchałem Stone Sour i nie myślałem o niczym. Właśnie wtedy czułem że żyję. Czułem, że kocham ten świat i jestem szczęśliwy. Rodzice próbują mi te szczęście odebrać. Rodzice. Nagle wszystko do mnie wróciło. Wyjazd. Wypadek. Otwieram oczy. Dziwne. Nie widzę ich. Mam czarne myśli. Wszystko mnie boli. Próbuję wstać. Oni mogą potrzebować mojej pomocy. Wyszedłem z samochodu i rozglądam się. Nie ma ich. Obchodzę auto. Ani śladu. Krzyczę. Odpowiada mi cisza. Zostawili mnie? Dlaczego? Może poszli poszukać pomocy? Ale czemu mnie zostawili skoro nic mi nie jest? Telefon. To jest myśl. Wracam do samochodu i go szukam. Patrzę w swoim plecaku ale go nie ma. Jest na przednim siedzeniu. Widzę ślady krwi. Robi mi się niedobrze, łapię za telefon i wyskakuję z samochodu. Nie ma zasięgu. Świetnie. Nie wiem co z sobą zrobić. Nie mogę tu zostać i nie mogę stąd iść. A jak wrócą, a mnie tu nie będzie? Wyjmuję z plecaka swój notatnik, wyrywam kartkę i piszę na nim wiadomość, by wiedzieli że nic mi nie jest i że idę poszukać pomocy. Chowam kartkę za wycieraczką, zabieram plecak i idę. No właśnie. W którą stronę iść. Przed siebie? A to dobre, idę przed siebie. Błądzę w lesie. Sprawdzam w telefonie godzinę. 20:10. Świetnie. Jeszcze mi tego brakowało. Nocy w tym pieprzonym lesie bez schronienia i pożywienia. Jest tu tak spokojnie. Tylko natura. Chcę posłuchać muzyki ale szkoda baterii w mp3. Pełno tu pajęczyn, biorę patyk i je zbieram. Nie to że się boję pająków. Po prostu to nie jest zbyt fajne, wejść w taką pajęczynę.Zdaje mi się coś słyszeć. Biegnę. Ile tchu w płucach. Tak! Znalazłem drogę. Nadzieja. Idę wzdłuż drogi przez 30 minut ale nikt nie przejeżdża przez nią. Jestem zmęczony. Sprawdzam godzinę. Dochodzi 22. Zapadł już zmierzch. Pusto tu. Droga i las. Nic więcej. Myślę o tacie i mamie. A jeśli wrócili tam z pomocą? Za dużo myślę. Wyjmuję mp3 i włączam pierwszą lepszą piosenkę. Idę tak przez jakiś czas, nie myśląc o niczym. Czuję się jak zombie. Sam, gdzieś na odludziu, nie ma żadnej żywej duszy. Chyba, chyba coś widzę. Nie jestem pewien ale to chyba jakieś światło, w oddali. Podchodzę bliżej. Dalej nie wiem co to, jest zbyt odległe. Biegnę przez parę minut, ile tchu w płucach. Zasłaniają drzewa ale ja już wiem co to jest. To jest dom. Wchodzę na werandę, światła się palą ale nie widzę nikogo przez okna. Podchodzę do drzwi, pukam. Jest tam ktoś?- wołam ale nikt nie odpowiada, powtarzam czynność 3 razy i wchodzę do środka. Jest tu chłodno ale przytulnie. Pali się światło ale nie widać nikogo, pytam ponownie, ale nikt nie odpowiada. Chodzę po domu i szukam właściciela, nikogo nie ma. Znajduję schody prowadzące na pierwsze piętro. Idę, schody skrzypią. Na górze są 3 pokoje, sypialnia, dziecinny pokój i łazienka. Wchodzę do pokoju dla dziecka. Panuj tu straszny bałagan, zabawki i szafki leżą na ziemi. Co tu się wydarzyło? Słyszę jak schody skrzypią, serce mi wali jak szalone. Szukam czegoś co może służyć mi za broń. Nie znajduję niczego. Jestem bezbronny. Słyszę, że ten 'ktoś' jest coraz bliżej. Cofam się w głąb pokoju, starając się omijać zabawki by nie narobić hałasu. Otwierają się drzwi do pokoju w którym jestem. Mam wrażenie, że otwierają się całą wieczność, dziwi mnie to że ktoś wiedział gdzie jestem... Ale zdziwić miało mnie dopiero to co zobaczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz