Episode 3 Unbelievable ...
stoi w drzwiach. Wie, że tu jestem. Patrzy prosto w moją stronę martwymi oczami. Ciężko oddycham. Nie wiem jak zareagować . Serce mi bije tak mocno, jakby chciało się wydostać z mojej piersi. Mała dziewczynka. Stoi i patrzy na mnie swoimi ślepymi oczętami. Jest cała we krwi.
- Nic ci nie jest? - pytam. Ale ona cichutko stoi w miejscu. Nie rusza się - Gdzie są twoi rodzice? - podchodzę powoli do niej. Jedynym oświetleniem w tym pokoju jest księżyc, który zagląda przez okno. Dzielą mnie od niej metry. Patrzy gdzieś tam w dal za mną. Nie podchodzę bliżej, kucam - Jestem Ryan. Nie bój się, pomogę ci. Gdzie są twoi rodzice? - zwróciła na mnie uwagę. Dopiero teraz widzę, że krwawi. Ma wiele ran na twarzy i szyi. Serce mi mięknie. Jak można coś takiego zrobić dziecku? Dziewczynka zaczyna krzyczeć i biec w moją stronę. Nie wiem co robić, odruchowo się cofam. Potem słyszę tylko huk a ona pada na ziemię. Stoję osłupiały i analizuję co się stało, klęczę i patrzę na nią, leżącą na ziemi w kałuży krwi. Zaczynają mnie piec oczy. Wtedy dochodzi do mnie że nie jestem sam. Wstaję i zmuszam się by spojrzeć na sprawcę. Wie że na niego patrzę, patrzy też w moją stronę. Nie wiem co robić. Do głowy mi przychodzi 100 różnych pomysłów. Wybieram najgłupszy z nich i rzucam się w stronę zabójcy. Zaskakuję go. Upadamy na ziemię i się siłujemy. Ja dominuję, uderzam go pięściami tam gdzie się da, on zakrywa twarz. Zaczynam się męczyć, on mnie odpycha, leżę obezwładniony na ziemi i patrzę w jego oczy. Jest w nich determinacja. Uderza mnie w głowę, tracę przytomność.
- Nic ci nie jest? - pytam. Ale ona cichutko stoi w miejscu. Nie rusza się - Gdzie są twoi rodzice? - podchodzę powoli do niej. Jedynym oświetleniem w tym pokoju jest księżyc, który zagląda przez okno. Dzielą mnie od niej metry. Patrzy gdzieś tam w dal za mną. Nie podchodzę bliżej, kucam - Jestem Ryan. Nie bój się, pomogę ci. Gdzie są twoi rodzice? - zwróciła na mnie uwagę. Dopiero teraz widzę, że krwawi. Ma wiele ran na twarzy i szyi. Serce mi mięknie. Jak można coś takiego zrobić dziecku? Dziewczynka zaczyna krzyczeć i biec w moją stronę. Nie wiem co robić, odruchowo się cofam. Potem słyszę tylko huk a ona pada na ziemię. Stoję osłupiały i analizuję co się stało, klęczę i patrzę na nią, leżącą na ziemi w kałuży krwi. Zaczynają mnie piec oczy. Wtedy dochodzi do mnie że nie jestem sam. Wstaję i zmuszam się by spojrzeć na sprawcę. Wie że na niego patrzę, patrzy też w moją stronę. Nie wiem co robić. Do głowy mi przychodzi 100 różnych pomysłów. Wybieram najgłupszy z nich i rzucam się w stronę zabójcy. Zaskakuję go. Upadamy na ziemię i się siłujemy. Ja dominuję, uderzam go pięściami tam gdzie się da, on zakrywa twarz. Zaczynam się męczyć, on mnie odpycha, leżę obezwładniony na ziemi i patrzę w jego oczy. Jest w nich determinacja. Uderza mnie w głowę, tracę przytomność.
***
Budzę się. Boli mnie strasznie głowa. Otwieram oczy, oślepia mnie światło. Muszę poczekać by przyzwyczaić się do niego. Ręce mam przywiązane do jakiejś rury, jestem w salonie. Widzę przez otwarte drzwi mordercę. Nieznajomy przyrządza coś w kuchni. Uświadamiam sobie, że jestem bardzo głodny. Patrzę na niego jak krząta się po kuchni. Odwraca się w moją stronę i zauważa że już nie śpię. Serce mi przyśpiesza. Staje w progu drzwi i mi się przygląda. O czym on myśli? Rozmyśla nad tym czy mnie zabić czy zażądać okupu? Czy może jest jakimś cholernym psychopatą i chce mnie torturować, a potem zabić ? Parzę się na niego, on na mnie. Jest młodszy niż myślałem. Ma może max 23 lata. Ma ciemne włosy do ramion i ciemne oczy. Jest wysoki i dobrze zbudowany.
- Jestem Roger - wypala. Po co mi się przedstawia? Teraz jestem pewien że mnie zabiję, w końcu wiem jak wygląda i jak się nazywa, nie? - A Ty?
Nie odpowiadam, nie mam zamiaru zawierać znajomości z mordercą. Odwracam wzrok. Zaczyna mnie bardziej boleć głowa. Świat zaczyna wirować. Roger przygląda mi się i zauważa że dzieje się coś nie tak. Odchodzi gdzieś. Po chwili wraca z wiadrem i kładzie go obok mnie. Wymiotuję. Przynosi mi szklankę wody, bym wypłukał sobie ten kwaśny smak. Nie rozumiem czemu tak postępuje. Znika mi z oczu, a ja opieram głowę o ścianę, zamykam oczy i próbuję powstrzymać kolejną falę wymiotów. Bezskutecznie. Widzę go teraz jak chodzi po pokoju i nakrywa do stołu. Na stole kładzie trzy talerze. Po co aż trzy? Jest tu ktoś z nami jeszcze? Jeszcze jeden morderca? Znowu robi mi się niedobrze ale już nie wymiotuję. Przyglądam mu się, może uda mi się uciec a wtedy chcę go jak najdokładniej opisać policji Podaje do stołu. Jejku, jaki ja jestem głodny, ślinka mi cieknie na widok jedzenia. Roger podchodzi do mnie i odcina sznur.
- Nie próbuj żadnych sztuczek - Nie mam zamiaru, jestem taki głodny - Sam?! Chodź jeść! - Sam? Wziął ze sobą kobietę? Strasznie to pokręcone ale nie chce mi się teraz o tym myśleć, jedynie co mi teraz chodzi po głowie to ten kurczak na stole.
- Już idę - odpowiada, schodząc po schodach ciemnowłosa piękność. Ma co najwyżej 20 lat i jest podobna do Rogera. Chyba są rodzeństwem. I znowu dziwne myśli - Straszny bałagan zrobiłeś na górze, musisz pomóc mi ją wynieść z domu i pochować - Zabili małą niewinną dziewczynkę a teraz chcą ją pochować? Po prostu patologia - Nic mu nie jest ? - pyta zauważając że przyglądam jej się ze skwaszoną miną.
Teraz oboje na mnie patrzą.
- Będzie żył, nie przejmuj się i siadaj do stołu - Będę żył? Bardzo nieśmieszny żart. Wiem jak wyglądają, znam ich imiona i widziałem jak jeden z nich zabił małą dziewczynkę.
Patrzę jak rodzeństwo siada do stołu. Sam patrzy na mnie i pokazuje puste miejsce obok niej.
- Chodź tu, zapraszamy. Na pewno jesteś bardzo głodny - Oh i to jak.
Podchodzę i chcę usiąść na krzesełku gdy nagle zrywa się Roger, bierze 'moje' krzesełko i kładzie obok swojego.
- Tu usiądź - Mówi groźnie. Siadam obok niego i jemy w ciszy. Jedzenie jest pyszne.
Kiedy kończymy jeść, siedzimy w ciszy przez parę minut. Sam i Roger przyglądają się mi. Pewnie zastanawiają się jaką śmierć mi wybrać. To śmieszne, że człowiek może decydować o tym kto i jak powinien umrzeć. Człowiek zabija drugiego człowieka wybierając mu rodzaj śmierci i to jest całe zło świata. Moje rozmyślania zakłóca Roger.
- To co widziałeś... to nie tak jak myślisz... - Ma mnie za idiotę ? Zabił człowieka, małą dziewczynkę, w jego oczach nie było nawet odrobiny skruchy czy żalu. Tylko determinacja - Ona nie była już taka jak my... - Zabił ją bo była inna? Ja już mam dość - Ona się przemieniła... - Te słowa zbijają mnie z tropu. Przemieniła się? Co to znaczy - Nie była już tylko małą dziewczynką.
- Co to znaczy że się przemieniła ? - wypalam.
- Ona była już martwa - Zaczyna Sam - zamieniła się w... nie wiem jak to 'coś ' nazwać. Zabija dla pożywienia, to coś karmi się żywymi ludźmi, takimi jak ty czy ja, czy Roger.
- To znaczy że ona... jest czymś w stylu zombie? - Pytam
- Ymm... tak - odpowiada Sam. Wybucham śmiechem. Patrzą na mnie zdziwieni a ja nie mogę przestać się śmiać. Co za idiotyzm? Oni są niepoczytalni. Jadłem obiad z niepoczytalnym rodzeństwem. Jedno z nich zabiło dziewczynkę, a drugie ładnie po nim posprzątało. Teraz przyszli zjeść by mieć siły na pochowania dziecka, które jak twierdzą było zombie. Nie no, urocza historia.
- No dobra, było miło ale muszę spadać - powiedziałem wstając od stołu razem z Rogerem.
- Ale ty nie możesz ! Tam jest niebezpiecznie ! Umrzesz tam ! - wykrzyczała Sam ze łzami w oczach. Podszedł do niej Roger i ją objął.
- Daj spokój, jak chce niech idzie. Jego wybór - powiedział obojętnie Roger. W jego oczach była złość.
Chwilę jeszcze na nich popatrzyłem, wziąłem swój plecak i skierowałem się do drzwi. Rodzeństwo szło ze mną, zatrzymali się w progu drzwi wejściowych. Stałem na tarasie myśląc co dalej pocznę. Na pewno nie mogę tu zostać. Im się poprzewracało w głowie. A jak mnie uznają za zombie i zabiją? Muszę stąd iść jak najszybciej. Zszedłem z tarasu i ruszyłem ścieżką przed siebie. Nagle usłyszałem krzyk Sam. Zatrzymałem się. Coś zza rogu domu wybiegło i ruszyło na mnie. To był.. człowiek. Był cały we krwi, nie miał jednej ręki, sterczał mu srebrny sztylet z piersi po lewej stronie. Stałem jak wryty. Jak to możliwe ? Roger odepchnął mnie jedną ręką, upadłem na ziemię. On sam stoczył bój z - nie wiem jak to nazwać - z kimś kto powinien nie żyć a tym bardziej biec i krzyczeć jak szalony. Chodzący umarlak. Do głowy przyszła mi myśl, że może się pomyliłem. Sam miała rację a ja ją wyśmiałem. Patrzyłem jak Roger siłuje się z Tym umarlakiem, Sam ciągle krzyczała a ja patrzyłem i się nie ruszałem. Powinienem coś zrobić. Rozejrzałem się wokoło za jakąś bronią i zobaczyłem, że wokół mnie, z lasu wychodzi pełno martwych ludzi. Pewnie przez krzyk Sam. Wziąłem grubą gałąź z ziemi i z całej siły uderzyłem umarlaka, który teraz leżał na Rogerze i próbował, ja wiem, go ugryźć . Patrzyłem teraz na pękniętą czaszkę zombie z której lała się obficie krew. Roger podszedł do niego, wyjął mu z piersi nożyk, wytarł o kurtkę i włożył do kieszeni. Ja podbiegłem do Sam i przyłożyłem jej rękę do ust chowając się z nią do środka. Za nami przybiegł Roger. Złapałem z komodę, domyślił się o co mi chodzi i pomógł mi ją przesunąć pod drzwi. W tym czasie Sam zamykała okna i zasłaniała żaluzje. Patrzyliśmy się w trójkę na siebie, nie wiedziałem co powiedzieć.
- Posłuchajcie... - przerwałem bo usłyszeliśmy huk, który dobiegał z kuchni....
- No dobra, było miło ale muszę spadać - powiedziałem wstając od stołu razem z Rogerem.
- Ale ty nie możesz ! Tam jest niebezpiecznie ! Umrzesz tam ! - wykrzyczała Sam ze łzami w oczach. Podszedł do niej Roger i ją objął.
- Daj spokój, jak chce niech idzie. Jego wybór - powiedział obojętnie Roger. W jego oczach była złość.
Chwilę jeszcze na nich popatrzyłem, wziąłem swój plecak i skierowałem się do drzwi. Rodzeństwo szło ze mną, zatrzymali się w progu drzwi wejściowych. Stałem na tarasie myśląc co dalej pocznę. Na pewno nie mogę tu zostać. Im się poprzewracało w głowie. A jak mnie uznają za zombie i zabiją? Muszę stąd iść jak najszybciej. Zszedłem z tarasu i ruszyłem ścieżką przed siebie. Nagle usłyszałem krzyk Sam. Zatrzymałem się. Coś zza rogu domu wybiegło i ruszyło na mnie. To był.. człowiek. Był cały we krwi, nie miał jednej ręki, sterczał mu srebrny sztylet z piersi po lewej stronie. Stałem jak wryty. Jak to możliwe ? Roger odepchnął mnie jedną ręką, upadłem na ziemię. On sam stoczył bój z - nie wiem jak to nazwać - z kimś kto powinien nie żyć a tym bardziej biec i krzyczeć jak szalony. Chodzący umarlak. Do głowy przyszła mi myśl, że może się pomyliłem. Sam miała rację a ja ją wyśmiałem. Patrzyłem jak Roger siłuje się z Tym umarlakiem, Sam ciągle krzyczała a ja patrzyłem i się nie ruszałem. Powinienem coś zrobić. Rozejrzałem się wokoło za jakąś bronią i zobaczyłem, że wokół mnie, z lasu wychodzi pełno martwych ludzi. Pewnie przez krzyk Sam. Wziąłem grubą gałąź z ziemi i z całej siły uderzyłem umarlaka, który teraz leżał na Rogerze i próbował, ja wiem, go ugryźć . Patrzyłem teraz na pękniętą czaszkę zombie z której lała się obficie krew. Roger podszedł do niego, wyjął mu z piersi nożyk, wytarł o kurtkę i włożył do kieszeni. Ja podbiegłem do Sam i przyłożyłem jej rękę do ust chowając się z nią do środka. Za nami przybiegł Roger. Złapałem z komodę, domyślił się o co mi chodzi i pomógł mi ją przesunąć pod drzwi. W tym czasie Sam zamykała okna i zasłaniała żaluzje. Patrzyliśmy się w trójkę na siebie, nie wiedziałem co powiedzieć.
- Posłuchajcie... - przerwałem bo usłyszeliśmy huk, który dobiegał z kuchni....