czwartek, 28 marca 2013

Niewiarygodne

Episode 3 Unbelievable ...

stoi w drzwiach. Wie, że tu jestem. Patrzy prosto w moją stronę martwymi oczami. Ciężko oddycham. Nie wiem jak zareagować . Serce mi bije tak mocno, jakby chciało się wydostać z mojej piersi. Mała dziewczynka. Stoi i patrzy na mnie swoimi ślepymi oczętami. Jest cała we krwi.
- Nic ci nie jest? - pytam. Ale ona cichutko stoi w miejscu. Nie rusza się - Gdzie są twoi rodzice? - podchodzę powoli do niej. Jedynym oświetleniem w tym pokoju jest księżyc, który zagląda przez okno. Dzielą mnie od niej metry. Patrzy gdzieś tam w dal za mną. Nie podchodzę bliżej, kucam - Jestem Ryan. Nie bój się, pomogę ci. Gdzie są twoi rodzice? - zwróciła na  mnie uwagę. Dopiero teraz widzę, że krwawi. Ma wiele ran na twarzy i szyi. Serce mi mięknie. Jak można coś takiego zrobić dziecku? Dziewczynka zaczyna krzyczeć i biec w moją stronę. Nie wiem co robić, odruchowo się cofam. Potem słyszę tylko huk a ona pada na ziemię. Stoję osłupiały i analizuję co się stało, klęczę i patrzę na nią, leżącą na ziemi w kałuży krwi. Zaczynają mnie piec oczy. Wtedy dochodzi do mnie że nie jestem sam. Wstaję i zmuszam się by spojrzeć na sprawcę. Wie że na niego patrzę, patrzy też w moją stronę. Nie wiem co robić. Do głowy mi przychodzi 100 różnych pomysłów. Wybieram najgłupszy z nich i rzucam się w stronę zabójcy. Zaskakuję go. Upadamy na ziemię i się siłujemy. Ja dominuję, uderzam go pięściami tam gdzie się da, on zakrywa twarz. Zaczynam się męczyć, on mnie odpycha, leżę obezwładniony na ziemi i patrzę w jego oczy. Jest w nich determinacja. Uderza mnie w głowę, tracę przytomność.


***


Budzę się. Boli mnie strasznie głowa. Otwieram oczy, oślepia mnie światło. Muszę poczekać by przyzwyczaić się do niego. Ręce mam przywiązane do jakiejś rury, jestem w salonie. Widzę przez otwarte drzwi mordercę. Nieznajomy przyrządza coś w kuchni. Uświadamiam sobie, że jestem bardzo głodny. Patrzę na niego jak krząta się po kuchni. Odwraca się w moją stronę i zauważa że już nie śpię. Serce mi przyśpiesza. Staje w progu drzwi i mi się przygląda. O czym on myśli? Rozmyśla nad tym czy mnie zabić czy zażądać okupu? Czy może jest jakimś cholernym psychopatą i chce mnie torturować, a potem zabić ? Parzę się na niego, on na mnie. Jest młodszy niż myślałem. Ma może max 23 lata. Ma ciemne włosy do ramion i ciemne oczy. Jest wysoki i dobrze zbudowany.
- Jestem Roger - wypala. Po co mi się przedstawia? Teraz jestem pewien że mnie zabiję, w końcu wiem jak wygląda i jak się nazywa, nie? - A Ty?
Nie odpowiadam, nie mam zamiaru zawierać znajomości z mordercą. Odwracam wzrok. Zaczyna mnie bardziej boleć głowa. Świat zaczyna wirować. Roger przygląda mi się i zauważa że dzieje się coś nie tak. Odchodzi gdzieś. Po chwili wraca z wiadrem i kładzie go obok mnie. Wymiotuję. Przynosi mi szklankę wody, bym wypłukał sobie ten kwaśny smak. Nie rozumiem czemu tak postępuje. Znika mi z oczu, a ja opieram głowę o ścianę, zamykam oczy i próbuję powstrzymać kolejną falę wymiotów. Bezskutecznie. Widzę go teraz jak chodzi po pokoju i nakrywa do stołu. Na stole kładzie trzy talerze. Po co aż trzy? Jest tu ktoś z nami jeszcze? Jeszcze jeden morderca? Znowu robi mi się niedobrze ale już nie wymiotuję. Przyglądam mu się, może uda mi się uciec a wtedy chcę go jak najdokładniej opisać policji Podaje do stołu. Jejku, jaki ja jestem głodny, ślinka mi cieknie na widok jedzenia. Roger podchodzi do mnie i odcina sznur.  
- Nie próbuj żadnych sztuczek - Nie mam zamiaru, jestem taki głodny -  Sam?! Chodź jeść! - Sam? Wziął ze sobą kobietę? Strasznie to pokręcone ale nie chce mi się teraz o tym myśleć, jedynie co mi teraz chodzi po głowie to ten kurczak na stole. 
- Już idę - odpowiada, schodząc po schodach ciemnowłosa piękność. Ma co najwyżej 20 lat i jest podobna do Rogera. Chyba są rodzeństwem. I znowu dziwne myśli - Straszny bałagan zrobiłeś na górze, musisz pomóc mi ją wynieść z domu i pochować - Zabili małą niewinną dziewczynkę a teraz chcą ją pochować? Po prostu patologia - Nic mu nie jest ? - pyta zauważając że przyglądam jej się ze skwaszoną miną. 
Teraz oboje na mnie patrzą.
- Będzie żył, nie przejmuj się i siadaj do stołu - Będę żył? Bardzo nieśmieszny żart. Wiem jak wyglądają, znam ich imiona i widziałem jak jeden z nich zabił małą dziewczynkę. 
Patrzę jak rodzeństwo siada do stołu. Sam patrzy na mnie i pokazuje puste miejsce obok niej.
- Chodź tu, zapraszamy. Na pewno jesteś bardzo głodny - Oh i to jak.
Podchodzę i chcę usiąść na krzesełku gdy nagle zrywa się Roger, bierze 'moje' krzesełko i kładzie obok swojego. 
- Tu usiądź - Mówi groźnie. Siadam obok niego i jemy w ciszy. Jedzenie jest pyszne. 
Kiedy kończymy jeść, siedzimy w ciszy przez parę minut. Sam i Roger przyglądają się mi. Pewnie zastanawiają się jaką śmierć mi wybrać. To śmieszne, że człowiek może decydować o tym kto i jak powinien umrzeć. Człowiek zabija drugiego człowieka wybierając mu rodzaj śmierci i to jest całe zło świata. Moje rozmyślania zakłóca Roger.
- To co widziałeś... to nie tak jak myślisz... - Ma mnie za idiotę ? Zabił człowieka, małą dziewczynkę, w jego oczach nie było nawet odrobiny skruchy czy żalu. Tylko determinacja - Ona nie była już taka jak my... - Zabił ją bo była inna? Ja już mam dość - Ona się przemieniła... - Te słowa zbijają mnie z tropu. Przemieniła się? Co to znaczy - Nie była już tylko małą dziewczynką. 
- Co to znaczy że się przemieniła ? - wypalam.
- Ona była już martwa - Zaczyna Sam - zamieniła się w... nie wiem jak to 'coś ' nazwać. Zabija dla pożywienia, to coś karmi się żywymi ludźmi, takimi jak ty czy ja, czy Roger.
- To znaczy że ona... jest czymś w stylu zombie? - Pytam
- Ymm... tak - odpowiada Sam. Wybucham śmiechem. Patrzą na mnie zdziwieni a ja nie mogę przestać się śmiać. Co za idiotyzm? Oni są niepoczytalni. Jadłem obiad z niepoczytalnym rodzeństwem. Jedno z nich zabiło dziewczynkę, a drugie ładnie po nim posprzątało. Teraz przyszli zjeść by mieć siły na pochowania dziecka, które jak twierdzą było zombie. Nie no, urocza historia.
- No dobra, było miło ale muszę spadać - powiedziałem wstając od stołu razem z Rogerem.
- Ale ty nie możesz ! Tam jest niebezpiecznie ! Umrzesz tam ! - wykrzyczała Sam ze łzami w oczach. Podszedł do niej Roger i ją objął.
- Daj spokój, jak chce niech idzie. Jego wybór - powiedział obojętnie Roger. W jego oczach była złość.
Chwilę jeszcze na nich popatrzyłem, wziąłem swój plecak i skierowałem się do drzwi. Rodzeństwo szło ze mną, zatrzymali się w progu drzwi wejściowych. Stałem na tarasie myśląc co dalej pocznę. Na pewno nie mogę tu zostać. Im się poprzewracało w głowie. A jak mnie uznają za zombie i zabiją? Muszę stąd iść jak najszybciej. Zszedłem z tarasu i ruszyłem ścieżką przed siebie. Nagle usłyszałem krzyk Sam. Zatrzymałem się. Coś zza rogu domu wybiegło i ruszyło na mnie. To był.. człowiek. Był cały we krwi, nie miał jednej ręki, sterczał mu srebrny sztylet z piersi po lewej stronie. Stałem jak wryty. Jak  to możliwe ? Roger odepchnął mnie jedną ręką, upadłem na ziemię. On sam stoczył bój z - nie wiem jak to nazwać - z kimś kto powinien nie żyć a tym bardziej biec i krzyczeć jak szalony. Chodzący umarlak. Do głowy przyszła mi myśl, że może się pomyliłem. Sam miała rację a ja ją wyśmiałem. Patrzyłem jak Roger siłuje się z Tym umarlakiem, Sam ciągle krzyczała a ja patrzyłem i się nie ruszałem. Powinienem coś zrobić. Rozejrzałem się wokoło za jakąś bronią i zobaczyłem, że wokół mnie, z lasu wychodzi pełno martwych ludzi. Pewnie przez krzyk Sam. Wziąłem grubą gałąź z ziemi i z całej siły uderzyłem umarlaka, który teraz leżał na Rogerze i próbował, ja wiem, go ugryźć . Patrzyłem teraz na pękniętą czaszkę zombie z której lała się obficie krew. Roger podszedł do niego, wyjął mu z piersi nożyk, wytarł o kurtkę i włożył do kieszeni. Ja podbiegłem do Sam i przyłożyłem jej rękę do ust chowając się z nią do środka. Za nami przybiegł Roger. Złapałem z komodę, domyślił się o co mi chodzi i pomógł mi ją przesunąć pod drzwi. W tym czasie Sam zamykała okna i zasłaniała żaluzje. Patrzyliśmy się w trójkę na siebie, nie wiedziałem co powiedzieć.
- Posłuchajcie... - przerwałem bo usłyszeliśmy huk, który dobiegał z kuchni....              

środa, 13 marca 2013

Co do.. ?!

Episode 2 What the hell ?!


Budzę się. Ale nie otwieram oczu. Leżę na fotelu. Jest mi niewygodnie ale nie mam sił by się ruszyć. Wszystko mnie boli. Nie pamiętam co się stało. Nie chcę pamiętać, nie próbuję sobie przypomnieć. Po prostu leżę. I czekam. Nie wiem jeszcze na co. Czekam. Myślę o  swojej spokojnej wsi. Pamiętam każdy zachód słońca. Każdego wieczoru siadywałem na płocie, słuchałem Stone Sour i nie myślałem o niczym. Właśnie wtedy czułem że żyję. Czułem, że kocham ten świat i jestem szczęśliwy. Rodzice próbują mi te szczęście odebrać. Rodzice. Nagle wszystko do mnie wróciło. Wyjazd. Wypadek. Otwieram oczy. Dziwne. Nie widzę ich. Mam czarne myśli. Wszystko mnie boli. Próbuję wstać. Oni mogą potrzebować mojej pomocy. Wyszedłem z samochodu i rozglądam się. Nie ma ich. Obchodzę auto. Ani śladu. Krzyczę. Odpowiada mi cisza. Zostawili mnie? Dlaczego? Może poszli poszukać pomocy? Ale czemu mnie zostawili skoro nic mi nie jest? Telefon. To jest myśl. Wracam do samochodu i go szukam. Patrzę w swoim plecaku ale go nie ma. Jest na przednim siedzeniu. Widzę ślady krwi. Robi mi się niedobrze, łapię za telefon i wyskakuję z samochodu. Nie ma zasięgu. Świetnie. Nie wiem co z sobą zrobić. Nie mogę tu zostać i nie mogę stąd iść. A jak wrócą, a mnie tu nie będzie? Wyjmuję z plecaka swój notatnik, wyrywam kartkę i piszę na nim wiadomość, by wiedzieli że nic mi nie jest i że idę poszukać pomocy. Chowam kartkę za wycieraczką, zabieram plecak i idę. No właśnie. W którą stronę iść. Przed siebie? A to dobre, idę przed siebie. Błądzę w lesie. Sprawdzam w telefonie godzinę. 20:10. Świetnie. Jeszcze mi tego brakowało. Nocy w tym pieprzonym lesie bez schronienia i pożywienia. Jest tu tak spokojnie. Tylko natura. Chcę posłuchać muzyki ale szkoda baterii w mp3. Pełno tu pajęczyn, biorę patyk i je zbieram. Nie to że się boję pająków. Po prostu to nie jest zbyt fajne, wejść w taką pajęczynę.Zdaje mi się coś słyszeć. Biegnę. Ile tchu w płucach. Tak! Znalazłem drogę. Nadzieja. Idę wzdłuż drogi przez 30 minut ale nikt nie przejeżdża przez nią. Jestem zmęczony. Sprawdzam godzinę. Dochodzi 22. Zapadł już zmierzch. Pusto tu. Droga i las. Nic więcej. Myślę o tacie i mamie. A jeśli wrócili tam z pomocą? Za dużo myślę. Wyjmuję mp3 i włączam pierwszą lepszą piosenkę. Idę tak przez jakiś czas, nie myśląc o niczym. Czuję się jak zombie. Sam, gdzieś na odludziu, nie ma żadnej żywej duszy. Chyba, chyba coś widzę. Nie jestem pewien ale to chyba jakieś światło, w oddali. Podchodzę bliżej. Dalej nie wiem co to, jest zbyt odległe. Biegnę przez parę minut, ile tchu w płucach. Zasłaniają drzewa ale ja już wiem co to jest. To jest dom. Wchodzę na werandę, światła się palą ale nie widzę nikogo przez okna. Podchodzę do drzwi, pukam. Jest tam ktoś?- wołam ale nikt nie odpowiada, powtarzam czynność 3 razy i wchodzę do środka. Jest tu chłodno ale przytulnie. Pali się światło ale nie widać nikogo, pytam ponownie, ale nikt nie odpowiada. Chodzę po domu i szukam właściciela, nikogo nie ma. Znajduję schody prowadzące na pierwsze piętro. Idę, schody skrzypią. Na górze są 3 pokoje, sypialnia, dziecinny pokój i łazienka. Wchodzę do pokoju dla dziecka. Panuj tu straszny bałagan, zabawki i szafki leżą na ziemi. Co tu się wydarzyło? Słyszę jak schody skrzypią, serce mi wali jak szalone. Szukam czegoś co może służyć mi za broń. Nie znajduję niczego. Jestem bezbronny. Słyszę, że ten 'ktoś' jest coraz bliżej. Cofam się w głąb pokoju, starając się omijać zabawki by nie narobić hałasu. Otwierają się drzwi do pokoju w którym jestem. Mam wrażenie, że otwierają się całą wieczność, dziwi mnie to że ktoś wiedział gdzie jestem... Ale zdziwić miało mnie dopiero to co zobaczę.

piątek, 1 marca 2013

Koniec

Episode 1 The End

Podróż. Zmiana miejsca na inne. Odległe. Bardzo odległe. Mam żal do rodziców, nie chcę tam jechać. Chcę zostać, tu, gdzie moje miejsce. Tak mi się przynajmniej wydaje że tu powinienem być.
                           Siedzę w samochodzie i słucham mp3. Lubię muzykę. Przenosi mnie do innego świata. Świata, w którym ja decyduję o moim życiu. Jestem Panem swojego życia. O tak, to moje marzenie, być Panem swojego życia, być niezależnym i podejmować sam różne decyzje, bez ingerowania w nie rodziców.
- Zobaczysz, spodoba Ci się tam Ryan - pociesza mnie mama. Ale marnie jej to wychodzi, bo teraz zaczyna mnie łapać otchłań. Otchłań bólu i rozpaczy. Nie chcę już tego czuć - Znajdziesz sobie nowych przyjaciół - Urzekające. Ja nie mam żadnych przyjaciół. Czy ona tego nie wie? Jest moją matką, zna mnie od 17 lat i nie zauważyła że z nikim się nie spotykam? Nie zauważyła, że nikogo do domu nie przyprowadzam? Nie chcę już jej słuchać. Podgłaszam sobie muzykę. Skrillex- monster. To jest to. Znów przejmuję kontrolę nad swoim życiem w moim Sekretnym Świecie. Nie lubię ludzi, są zakłamani. Nie można im ufać. Jednego dnia powtarzają, że Cię kochają, a drugiego każą Ci pakować manatki i wyjechać, gdzieś daleko. Gdzie podobno jest nowy, lepszy świat. A ja uwielbiałem ten stary świat. Wieś w której jest cicho i pusto. Wyobrażam sobie tą wieś, którą przyszło mi kochać. Pochłania mnie znużenie. Zasypiam.                                                                    

***

Budzę się. Boli mnie kark. Jedziemy dalej samochodem, jest ciemno. Sprawdzam godzinę w telefonie. Jest 2:50. Mama śpi na przednim siedzeniu przykryta kocem. Na ulicy cicho. Nie wiem dokąd jedziemy. Mam wrażenie że jedziemy donikąd. Pusta droga i las.
- Joshua, jak długo będziemy jeszcze jechać?- zapytałem.
- Pewnie po południu będziemy na miejscu - odparł mój ojciec zaspanym głosem. Powinien sobie zrobić przerwę. Wygląda że długo tak nie pociągnie, w końcu zaśnie i spowoduje wypadek zabijając nas wszystkich. Zaczynam się zastanawiać nad tym jak może wyglądać śmierć. Czy naprawdę ludzie którzy umrą, za życia będąc wiernym Bogu, trafią do nieba? A może śmierć to taki długi sen? Wszystko przeżywamy od nowa w tym śnie, każde nasze wspomnienie, które jest tam głęboko w nas. I wydaję nam się żyjemy a tak naprawdę jesteśmy już od dawna martwi. A może po śmierci nie ma nic? Jest pustka. Człowiek nie ma duszy. Człowiek po śmierci nie idzie do nieba. Człowiek po śmierci nie śni. Nie ma po prostu nic. Mam jeszcze jedno pytanie do ojca.
- Tato? Czy myślisz że...

Jestem przerażony, nie wiem co się dzieje. Samochód koziołkuje w lesie, ścinając drzewa. Próbuję krzyczeć ale poraża mnie strach. Jestem w szoku. Latam po samochodzie. Uderzają we mnie różne przedmioty. A potem widzę tylko ciemność. Gęstą ciemność.


sobota, 9 lutego 2013

This is about..

Witam,

'When dead is knocking' to jest moja krótka opowieść o epidemii zombie ( banał ale uwielbiam historie post apokaliptyczne, szczególnie zombie ).

Zapewne przeczytamy tu o  miłości, zdradach, szaleństwie. Ale to zapewne ponieważ dopiero zacznę to pisać :)

Na wstępie mogę Was poinformować, że to będzie o grupce przyjaciół ( 5-6 osobowej ) która takową epidemię przeżyła i szuka pożywienia, schronienia, jakiegoś śladu życia innego człowieka.

Posty będę dodawała regularnie i czasem dorzucę jakiś obrazek by wspomóc waszej wyobraźni :)

Zapraszam do czytania i komentowania.